Kolejny dzień to podobnie jak poprzednio śniadanko i wyjazd samochodem w kierunku południa. Tym razem zatrzymujemy się na plaży Clifton Beach, gdzie robimy liczne zdjęcia i spacerujemy. Samochód zaparkowaliśmy ulicę wcześniej tj. wyżej przez co trzeba podejść do niego po około 100 schodach. Agata dociera zziajana, jakby cały dzień pracowała na polu 😀 Ruszamy dalej w kierunku Hout Bay, gdzie chcemy płynąć na wyspę fok. Jest godzina 12:00, a kolejny i ostatni rejs będzie o 13:45. Rezygnujemy, ale jeszcze tu wrócimy. Kierujemy się w kierunku Ogrodów Botanicznych Kirstenbosch (Kirstenbosch Botanical Gardens ). Tutaj kupujemy bilety i przez niespełna dwie godziny spacerujemy podziwiając wspaniałe rośliny i ptaki. Z uwagi, że jest doskonała pogoda – żadnej chmurki na niebie decydujemy się na wjazd na Górę Stołową. Pomimo, że planowaliśmy to zrobić w piątek to dzisiaj dzień wydawał się być idealny. Podjeżdżamy na parking i idziemy do kasy. Wjazd jest dosyć drogi. Kupujemy bilet w jedną stronę. Faktem tym jest bardzo zdziwiona pani kasjerka, która próbuje przekonać nas również do zjazdu, bowiem widzi, że jesteśmy lekko ubrani, nie mamy specjalnych butów itd. Nie poddajemy się namową i ruszamy z biletem one way. Z wagonika, którego podłoga obraca się o 360 stopni podziwiamy Kapsztad z góry. Po kilku minutach jesteśmy na wysokości 1086 metrów, gdzie wcale tak mocno nie wieje i jest dosyć ciepło. Zaczynamy szukać szlaku do zejścia. Prowadzą nas żółte znaczki, jednak prawdopodobnie to nie był szlak do schodzenia, bowiem po pewnym czasie już się nie powtarzał. Droga nie jest łatwa. Mamy tutaj sporo mokrych i śliskich miejsc, łańcuchy i ostre krawędzie. W między czasie piszę SMSach (zgodnie z umową) do p. Bryńskiego, który był u podnóża Table Mountain 30 lat temu w drodze do Australii. Po 2,5 godziny schodzimy na dół. Stwierdzamy, że było warto, a wycieczka ta pozostanie na długo w pamięci. Po tak udanym dniu ruszamy na obiad/kolację do jednej z najlepszych restauracji w Kapsztadzie, czyli Lucky Pot. Jest to miejsce wyjątkowo klimatyczne, gdzie zamawia się małe porcje potraw, zapisując je na kartce. Ku naszemu zdziwieniu obsługuje nas Pani, która mówi płynnie po polsku. Warto jeszcze dodać, że w restauracji tej wymagana jest wcześniejsza rezerwacja. My jej nie mieliśmy. Przyjeżdżając o 18:30 obsługa chwilę zastanawiała się czy nas wpuścić na miejsca, gdzie jest rezerwacja na 20:30. Wydawało nam się, że przez 2 godziny to najemy się kilka razy, jednak miejsce to i jego klimat pozwala siedzieć tam o wiele dłużej. Ciekawostką jest fakt, że przez cały nasz pobyt praktycznie żadne miejsca się nie zwolniły, a ludzie tylko domawiali kolejne potrawy i butelki wina. Po konsumpcji wracamy do hotelu.
Najnowsze komentarze