Każdy kto czyta tytuł tego wpisu podejrzewa, że mieliśmy do załatwienia coś zarówno w stolicy, jak i we Wrocławiu. Nic bardziej mylnego. O 17:30 mieliśmy lot Ryanairem do Chani na Krecie, a żeby tam się dostać jak najtaniej i najwygodniej to wybraliśmy przeloty LOTem na trasie Poznań-Warszawa-Wrocław.
Rano przyjeżdża po nas o umówionej godzinie „limuzyna” z firmy Blacklane (zniżka 10 Euro na pierwszą rezerwację po podaniu kodu VQ0N74JX). To ten sam sympatyczny człowiek z którym wracaliśmy pewien czas temu z lotniska po przylocie z Londynu. Rozmawiamy i wakacjach i zachowaniach turystów z Polski i innych krajów. Na lotnisku pojawiamy się godzinę przed odlotem. Odbieramy bilety i ruszamy na kontrolę, która znowu zakończyła by się utratą kosmetyków przez Kasię, żeby nie mój refleks i szybkie ich schowanie do plecaka, który już był po kontroli. Następnie kawa w saloniku, coś słodkiego i ruszamy na boarding. Aaa znowu zabrakło w saloniku kanapek, które są jednymi z najsmaczniejszych w polskich salonikach na lotnisku.
Lot do Warszawy przebiega planowo. Na miejscu ruszamy na dalszą konsumpcję, tym razem konkretów do saloniku Ballada, gdzie czekamy na rejs do Wrocławia. Ten ma nagle zmienioną bramkę, ponieważ doszło do ewakuacji części terminalu. Już w samolocie czekamy na kolejnych pasażerów. Pierwszy raz też korzystaliśmy z elektronicznych boarding passów w aplikacji Lufthansy – bardzo wygodna opcja.
Do Wrocławia docieramy z minimalnym opóźnieniem, jednak z uwagi, że nasi współtowarzysze wakacji jadący do Wrocławia samochodem mają lekkie opóźnienie to idziemy do Lounge, gdzie mówiąc szczerze jest bardzo biednie w porównaniu do Warszawy i Poznania. Może trafiliśmy na złą godzinę, ale poza szerokim wyborem alkoholu nie było tutaj nic ciekawego.
Na Kretę ruszamy już wszyscy razem z drobnym opóźnieniem, które spowodowane jest przez prawie 100% LF i masę bagażu podręcznego o maksymalnych rozmiarach.
Najnowsze komentarze