Tag Archives: afryka
9 września 2013

Przylądek Dobrej Nadziei – niesamowite widoki

Dzień 3 września 2013 roku rozpoczynamy od doskonałego śniadania w hotelowej restauracji. Tutaj po raz kolejny obsługa pokazuje wyższy poziom, niż u konkurencji. Pytani przy wejściu o numer pokoju nie musimy czekać, aż sprawdzona zostanie lista, ale od razu możemy wchodzić. Sprawdzenie następuje później, bo w końcu co to zmienia? Wybór jedzenia jest bardzo duży. Najbardziej smakuje nam jednak koktajl z owoców (codziennie inny smak). Również omlet z warzywami jest pyszny. (więcej…)



9 września 2013

Johannesburg – kryminalne miasto

Po przylocie udajemy się do kontroli paszportowej, gdzie stoimy w długiej kolejce. Następnie szukamy transportu do centrum (stacji Park), żeby objechać miasto piętrowym autobusem, który jest najbezpieczniejszą formą zwiedzania Johannesburga. Okazuje się, że bilet na pociąg w 2 strony to wydatek rzędu 100 zł, a jedzie się tylko 30 minut. W takim razie bierzemy taksówkę – wyjdzie nas trochę taniej, a podwiezie dokładnie w wyznaczony punkt. Rzeczywiście taksówkarz zawozi nas na sam przystanek, gdzie minutę później już jedziemy autobusem i słuchamy historii miasta. Narrator opowiada o miejscach obok których przejeżdżamy. Cała wycieczka trwa około 2 godzin. Do góry, gdzie siedzimy bardzo mocno wieje i jest zimno. Agata schodzi do środka na dolny pokład, gdzie zasypia… Ja do końca robię zdjęcia z góry. Po wycieczce udajemy się na obiad. Tym razem nie szukamy za długo, ale wybieramy pierwszą napotkaną sieciówkę, czyli KFC. Tutaj zamawiamy Twistera oraz burgera wegetariańskiego z frytkami i napojami. Czekamy, aż zrobią się wolne miejsca przy gniazdkach elektrycznych, żeby podładować sprzęt. Internet działa bardzo dobrze, co wykorzystujemy przez 2 godziny. Teraz największe nasze zaskoczenie – w pewnym momencie przychodzi do nas nasz taksówkarz! Jak on nas znalazł? Skąd wiedział, że tu jesteśmy? Do teraz nie mamy pojęcia. Informuje on nas, gdzie czeka i że za godzinę pojedziemy z powrotem na lotnisko. Tak też się dzieje. (więcej…)



26 kwietnia 2013

Kolacja kreolska, Dubaj i powrót do zimnej Polski

Rano, na śniadanie została tylko kaszka manna, jednak na opakowaniu była informacja o 16 porcjach, więc spokojnie moglibyśmy zostać na wyspie jeszcze przez kilka dni 😉 Zjedliśmy je wyjątkowo wcześnie i o 9:15 ruszyliśmy na nogach do portu, co pozwoliło zaoszczędzić 100 rupii na taksówkę, a cała droga nie zajęła nam więcej niż 15 minut z walizkami. Tutaj po chwili oczekiwania, zapłaciliśmy za prom i przepłynęliśmy w czasie około 20 minut na Praslin. Tam szliśmy na nogach w stronę lotniska, a liczni taksówkarze próbowali nas namówić na transport. Udało się jednak znaleźć przystanek skąd autobus zabrał nas do… portu. No nic, jednak stąd jechał on bezpośrednio na lotnisko, dzięki czemu byliśmy tam już o godzinie 12. W planie było zostawienie walizek i pójście na lody, jednak jak się okazało mogliśmy bez problemu lecieć wcześniejszym samolotem o godzinie 13:30. Skorzystaliśmy z tego przywileju i około 14:00 byliśmy na Mahe, gdzie musieliśmy poczekać dwie godziny na właścicielkę naszego guesthouse’u, która miała nas o 16 zabrać do siebie. Była punktualnie, a my wcześniej zjedliśmy po kanapce na lotnisku. Nasza miejscówka okazała się bardzo przyjemna – było czysto i wygodnie. Przywitano nas koszem owoców z ogrodu i kokosem do wypicia oraz zjedzenia. Wieczorem dostaliśmy pyszną kolację na którą były miejscowe specjały, a w tym cała ryba – wyjątkowo smaczna. Kuchnia kreolska okazała się w ogólności przypaść nam do gustu, chociaż nie tak, jak to miało miejsce na Sri Lance czy w Indonezji.
(więcej…)



22 kwietnia 2013

Pobyt na La Digue – w poszukiwaniu plaży idealnej

Pierwszy dzień na La Digue miał być tak, jak cały pobyt bardzo leniwy, ale… nie wyszło. Wstaliśmy co prawda dosyć późno, bo chyba po 9. Zrobiliśmy polskie śniadanie czyli płatki z mlekiem i chlebek. Po tym ruszyliśmy na plażę. Naszym celem była plaża kokosowa. Szliśmy od północy. Po drodze spotkaliśmy dwa żółwie giganty. Jeden nie mógł sięgnąć szyją kałuży z wodą, żeby się napić, a drugi siedział na poboczu i niestety nie miał jednej łapy. Zaczęło padać i padało coraz mocniej. Droga się skończyła, a przed nami były tylko granitowe skały. Jednak to nas nie zniechęciło bowiem białą farbą były namalowane strzałki oraz białe kropki, co wyraźnie oznaczało szlak. Zresztą wcześnie czytaliśmy o nim w Internecie. Droga był jednak trudna, coraz bliżej wzburzonego Oceanu po śliskich kamieniach. Agacie japonek pękł, przez co trzeba było iść z jednym. Na szczęście inny turysta przed nami również zgubił/zostawił swój japonek, dzięki czemu można było go lekko naprawić i pomimo, że pasował na inną nogę użyć. Wykorzystaliśmy do tego sznurek od aparatu. Kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie trasa skręcała w las myśleliśmy, że będzie już tylko łatwiej, jednak dalej znowu trzeba było iść po wielkich skałach. Nastąpił moment w którym już się nie dało iść górą, a fale były tak duże, że samobójstwem byłoby w nie wchodzić. Postanowiliśmy zawrócić, bowiem od pewnego czasu nie było również żadnego szlaku. Okazało się, że poszliśmy za daleko. Udało się wrócić na właściwą ścieżkę i po kolejnych kilkuset metrach dotrzeć przez las na plażę kokosową. Niestety na miejscu okazało się, że lustrzanka w plecaku jest cała wilgotna, a ekran LCD zaparowany. Już do końca wyjazdu nie udało jej się uruchomić. (więcej…)



7 kwietnia 2013

Dzień na Mahe – w oczekiwaniu na rejs

Jazda lokalnym autobusem należy do tych atrakcji, które trzeba przeżyć na Seszelach. Po tak hardcorowej jeździe podobno przechodzi mocny ból głowy, a na dodatek można przekonać się o życzliwości miejscowych, którzy pomagają nam ogarnąć ciężkie bagaże. Te niestety mocno przeszkadzają przy wychodzeniu z autobusu. Udaje nam się wysiąść w stolicy Victorii skąd idziemy do portu. Tutaj okazuje się, że pierwszy katamaran na La Digue odpłynął o 7:30, a kolejny jest o 16:30. Szukamy czegoś innego, ale jest tylko jeden towarowiec, który odpłynie, jak się załaduje… Szkoda czasu na czekanie, więc kupujemy bilety na rejs o 16:30 i idziemy do centrum. Tutaj kupujemy kartki pocztowe i ruszamy autobusem na plażę Beau Vallon. Jest piękna, woda błękitna. Spędzamy kilka godzin. Wracamy do stolicy, wypijamy owocowe napoje o smaku kiwi i truskawek, po czym wracamy do portu. Rejs mija spokojnie, większość czasu przesypiamy, bowiem zmęczenie z poprzednich dni jest duże. Po 1,5 godziny jesteśmy już na La Digue, gdzie spędzimy 5 nocy w pensjonacie La Fidelite. Niestety właścicielka w porcie na nas nie czeka, ale pomaga nam miejscowy, który ma do niej numer telefonu. Po 5 minutach przyjeżdża taksówka w postaci samochodu ciężarowego. Wsiadamy na przyczepę i po chwili jesteśmy w naszym domku. Wręczamy Josette zakupione białe Martini, za co dostajemy powitalnego drinka (woda i dużo cukru, a mało soku). Po kąpieli obiadek (leczo prosto z Fresh Marketu na Ściegiennego) i pójście spać.
(więcej…)



7 kwietnia 2013

Lecimy na Seszele przez Dubaj

Budzik ustawiony na 4:30 rano. Wyłączamy. Kolejny na 5:00, ruszamy się i pakujemy ostatnie rzeczy. Toaleta, śniadanie i na autobus 64 w drodze na PKP. Na miejscu długie kolejki do kasy, więc wpierw idziemy kupić wodę i gazety. Czekamy na kupni biletu, jest nerwowo – 7 min. do odjazdu. Rozdzielamy się na dwie kasy. Udaje się kupić bilet i biegiem na peron 2. Zdążyliśmy uff. Tablica pokazuje wyraźnie nasz pociąg i odpowiednią godzinę odjazdu. Wsiadamy. Po 10 minutach dziwimy się, że pociąg stoi, zamiast jechać od kilku dobrych minut. Okazuje się, że na tablicy jest już Gdynia 6:35… w biegu wysiadamy i zaczyna się nerwowa atmosfera. Co teraz o0? Pozostały tylko pociągi InterCity na które nas nie stać. Próbujemy szczęścia, zwracamy niewykorzystany bilet. Okazuje się, że IC kosztuje „tylko” 60 zł od osoby w taryfie studenckiej. (więcej…)



23 marca 2013

Agadir – plażowanie czas zacząć

Trafiliśmy do naszego hotelu Apart Hotel Tagadirt. Był to cały domek z kuchnią, łazienką i dwoma pokojami. Rano czas na śniadanko, które było, co prawda skromne i monotonne, ale smaczne i w sumie niczego nie brakowało. Największą popularnością cieszyły się omlety robione przez panią kucharkę „na żywo”, jednak, co ciekawe odbywało się to poza stołówką – na dworze w cieniu. Pomimo ciepłych dni, to mimo wszystko rano było chłodnawo. (więcej…)



20 marca 2013

Marakesz – czas coś zobaczyć!

Nasz drugi i ostatni dzień w Marakeszu rozpoczęliśmy od skromnego śniadania, które przygotowała nam obsługa naszego „hoteliku”. Zjedliśmy w recepcji, która łączyła się z kuchnią i pełniła też rolę salonu. Po posiłku ruszyliśmy piechotą do popularnych ogrodów Majorelle. Droga nie była krótka, ale właśnie o to chodziło, żeby zobaczyć jak najwięcej i poczuć tutejsze ciepło, którego w obecnym czasie w Polsce po prostu nie ma. Po opłaceniu wstępu (chyba 6 Euro od osoby) weszliśmy na teren pięknych ogrodów. Widzieliśmy tutaj pomosty, które mają kolor przydymionego różu, donice są jaskrawożółte, a ozdobne karpie w porośniętych liliami basenach są jaskrawopomarańczowe. Pięknie. Dodatkowo obejrzeliśmy wystawę nawiązującą do miłości. (więcej…)