cze 10

Kuching – co warto zobaczyć?

przez w Malezja

Pierwszy dzień w Malezji, a dokładniej w Kuching zaczynam od wyłączenia budzika o godzinie 6 i śpię kolejne 45 minut. To powoduje, że nie mam szans zdążyć na autobus o 7:20, którym można dojechać do Semenggoh na karmienie orangutanów. W związku z tym zmieniłem plany i poszedłem na śniadanie do hotelowej restauracji. Oczywiście funkcjonuje tutaj szwedzki stół. Wybór jedzenia, jak przystało na Hiltona był bardzo szeroki. Widząc sushi skupiłem się na nim, chociaż nie było ono tak smaczne jak miałem okazję jeść wcześniej np. w Macau.

Posilony poszedłem na spacer wzdłuż rzeki. Raz w jedną stronę, a raz w drugą. Chciałem jak najlepiej poznać słynne „miasto kotów”. Jest tutaj dużo rzeźb przedstawiających właśnie te ssaki. Poza tym w mieście można odwiedzić muzeum kotów, co zapewne byłoby nie lada gratką dla miłośników tych zwierząt. Ja jednak nie miałem na to czasu, a od kotów wolę psy 😉

Miasto dzieli się na dwie części za sprawą rzeki Sarawak. Żeby ją przekroczyć możemy skorzystać z jednego z kilku mostów, ale są one oddalone od siebie o kilka kilometrów. Malezyjczycy poradzili sobie z tym i przeprawiają się także łódkami. Po drugiej stronie rzeki, a także z pokoju hotelowego miałem widok na bardzo charakterystyczny budynek o nazwie New Sarawak State Legislatieve Assembly Building. To właśnie w nim zbierają się głowy państwa i rozmawiają na istotne tematy. W mieście można trafić na kilka małych świątyń i to nie tylko w chińskiej dzielnicy. Ta o poranku jest opustoszała, a później możemy tam kupić dosłownie wszystko od ubrań po elektronikę. W mieście najwięcej jest jednak małych sklepików i warsztatów pracy. Nie brakuje także punktów, gdzie możemy się posilić. Ceny są bardzo przystępne.

W pobliżu dworca autobusowego znalazłem ogromny różowy meczet. Obok niego jest chyba cmentarz. Wizualnie robi to ciekawe wrażenie, aczkolwiek nie kusiło mnie, żeby decydować się na dokładniejsze zwiedzanie. Postanowiłem wrócić do hotelu na popołudniową kawę w saloniku i chwilę odetchnąć na basenie. Mój odpoczynek nie trwał długo, ponieważ o 13:00 odjeżdżał drugi (i ostatni) autobus nr. 6 do centrum orangutanów, które tak bardzo chciałem odwiedzić. Tym razem na przystanku byłem przed czasem. Razem ze mną w to miejsce jechało 3 innych Europejczyków. Koszt biletu w jedną stronę to 4 Ringi. Przejazd trwał niecałą godzinę.

Do samej wycieczki podchodziłem z pewnym dystansem. Zdawałem sobie sprawę, że szansa na zobaczenie orangutanów jest stuprocentowa. Z drugiej strony musiałem spróbować.

Autobus podjechał pod samo wejście. Cena biletu wstępu to 10 RM od osoby. Karmienie miało odbywać się o godzinie 15:00. Weszliśmy do parku po 14, dzięki czemu był jeszcze czas na krótki spacer. Po drodze można odbić w bok np. do lasu bambusowego. Po około 20 minutach drogi znajdujemy się w miejscu, skąd rozpoczyna się cała ceremonia karmienia. Obsługa przynosi banany i kokosy i zaczyna nawoływać małpy. Po chwili przychodzi jeden jegomość. Wszyscy zaczynają robić zdjęcia. Mamy się jednak odsunąć i dać mu podejść bliżej. Ten bierze kiść bananów i siada na poręczy. Zajada się owocami, a przy tym pozuje do fotek. Kiedy otrzymuje do jedzenia kokosa, wtedy pokazuje swoją siłę rozłupuje go jednym uderzeniem o drzewo.

Za chwilę na drzewie pojawia się drugi orangutan. Ten jednak tylko huśta się na gałęziach, ale nie przychodzi po jedzenie. Nasza grupka zostaje skierowana w głąb lasu, bowiem tam jest szansa zobaczyć kolejne okazy. Idziemy jakieś 10 minut po mokrej ścieżce, aż w końcu trafiamy na platformę, gdzie można wygodnie się oprzeć i obserwować karmienie niczym spektakl w teatrze. Po długim nawoływaniu przychodzi kolejny z orangutanów, tj. przeskakując z drzewa na drzewo dociera w miejsce karmienia. Zaczyna jeść banany i tak już do końca. My słyszymy informację, że jeżeli chcemy zdążyć na autobus miejski do miasta to musimy już iść. Kierowca czeka na nas przed wejściem. Rzeczywiście tak było i punkt 16 ruszyliśmy w drogę powrotną do Kuching. Tym razem przejazd poszedł sprawniej i tuż po 17 byłem w hotelu.

Niestety nie miałem zbyt dużo czasu, ponieważ czekał mnie tego dnia rejs powrotny do Kuala Lumpur o godzinie 19:45. Szybko spakowałem swoje rzeczy i poszedłem się wymeldować. Zamówiłem przejazd Uberem na lotnisko (koszt tym razem to 18 RMB). Z uwagi, że byłem bardzo głodny to szybko przeszedłem wszystkie kontrole i udałem się do saloniku Premium Plaza, gdzie można z karty zamówić dania na ciepło do jedzenia. Wziąłem sobie jakąś lokalną zupę (nie pamiętam teraz nazwy) oraz makaron. Do tego do picia coś na bazie mleka sojowego. Posiłek był bardzo smaczny i pożywny.

Rejs do Kuala Lumpur liniami Air Asia trwał około 1:45 h. Po wylądowaniu poszedłem na autobus do stacji KL Sentral. Koszt takiego przejazdu to obecnie 12 RM. Autobus jechał zaledwie 45 minut. Było już późno, bowiem po 23. Chciałem jednak zrobić sobie spacer po stolicy Malezji, więc pomimo bagażu poszedłem spacerem do hotelu Holiday Inn Express Kuala Lumpur City Center. Znajduje się on blisko wież Petronas Twin Tower, czyli do przejścia miałem blisko 6 kilometrów. Na dodatek w pewnym momencie trochę się zgubiłem przez co zrobiłem jeszcze więcej. Pogoda nie sprzyjała mojemu pomysłowi – był bardzo gorąco i parno.

Powyższy hotel wybrałem z powodu stosunkowo niskiej stawki jak na hotele IHG, a w obecnej promocji Accelerate mam zadanie trzech nocy w hotelach za granicą, więc był to dla mnie wybór właśnie pod to. Niestety na miejscu musiałem czekać około 10 minut, aż recepcjonistka skończy jakąś rozmowę przez telefon. Po tym dostałem kartę do pokoju i poszedłem się wykąpać i szybko spać.

Kolejnego dnia czekał mnie lot na Mauritius 😀



Tagi: , , , , , ,

Zostaw komentarz