lis 09

Ahuachapan i wodospady w Juayua

przez w Salwador

Kolejny dzień to oczywiście nowe plany odkrywania egzotycznego Salwadoru. Tego dnia zaplanowaliśmy udać się na zachód od Santa Ana. Właścicielka przybytku w którym zatrzymaliśmy się na kilka dni ponownie wykazała się olbrzymią życzliwością i po śniadaniu zawiozła nas na odpowiedni dworzec, skąd mieliśmy dostać się do miasteczka Ahuachapan. Już o poranku ruch na ulicach Santa Ana był ogromy, a z uwagi, że w pobliżu miejsca skąd odjeżdżają autobusy jest targ, to liczba znajdujących się tutaj ludzi była niezliczona.

Po długich poszukiwaniach i licznych pytaniach trafiliśmy do miejsca skąd dokładnie odjedzie autobus, który nas interesuje. Musimy jednak chwilę poczekać. W tym czasie siedzimy już w odpowiednim pojeździe i rozmawiamy z przesympatycznym kierowcom i naganiaczem, czyli jego młodszym kolegą, który będzie w trakcie przejazdu nawoływał ludzi do skorzystania z usługi przejazdu i sprzedawał bilety.

Po godzinie podróży docieramy do miasta Ahuachapan, skąd zaczyna się słynna 36-kilometrowa Ruta de las Flores (Droga Kwiatów). Okolica to malownicze wioski położone pomiędzy wzgórzami, usiane kwiatami, wodospady i plantacje kawy. Samo miasteczko jest średniej wielkości. Stąd już niedaleko do granicy z Gwatemalą. Rozpoczynamy spacer po mieści. Po drodze kupujemy kartę SIM do naszego telefonu, żeby móc korzystać z Internetu. Następnie udaje nam się zjeść coś ciepłego w jednym z obecnych tutaj barów. Na koniec decydujemy się skorzystać z usług fryzjerki, która poza tym, że rzeczywiście dobrze radzi sobie w swojej roli to także jest bardzo tania.

Na dworze robi się już bardzo gorąco, co wzmaga nasze zmęczenie. Wracamy do miejsca, gdzie wysiedliśmy i wskakujemy do kolejnego chickenbusa i jedziemy słynną Ruta de las Flores do miasteczka Juayua. Nazwa tego miejsca w języku Nahuatl oznacza „Rzeka fioletowych orchidei” i nawiązuje  oczywiście do tutejszych kwiatów. Jest ono położone na wysokości 1025 metrów i także tutaj uprawia się kawę. Największą jego atrakcją są weekendowe festiwale jedzenia, czyli feeria de comida.

Juayua ma rzeczywiście fantastyczny klimat, piękną zabudowę i sporo do zaoferowania turyście. My jednak od razu kierujemy się w stronę Los Chorros de la Calera, czyli pobliskich wodospadów ukrytych pośród bujnej roślinności. Mamy do przejścia kilka kilometrów, ale po drodze zatrzymuje się samochód i oferuje nam podwózkę. To amerykańscy turyści, którzy przyjechali tutaj na wakacje. Z nimi docieramy pod samą furtkę. Ukryta pomiędzy drzewami sieć wodnych kaskad zachęca do orzeźwiających kąpieli, niestety górska woda przeraża niskimi temperaturami, w związku z czym robimy tylko fotki i spacerujemy dookoła. Nasza droga powrotna także okazała się szczęśliwa i bardzo wesoła, ponieważ tym razem „na pakę” zabierają nas inni turyści i co chwilę wyskakując w górę (przez wszechobecne dziury) dojeżdżamy do miasteczka Juayua. Nasze cztery litery są jednak mocno obite.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się na dłużej w centrum, gdzie podziwiamy piękny, kolonialny kościół Santa Lucia, który od lat jest ważnym ośrodkiem religii katolickiej dla tego regionu. W środku znajduje się witraż Czarnego Jezusa, który został umieszczony w samym centrum ołtarza. Jest to najbardziej znane malowidło w okolicy. Kościół ten znany jest również z imponujących dzwonów, które zapewniają najróżniejsze melodie, a ich dźwięk rozchodzi się w promieniu wielu kilometrów.

Na koniec naszego pobytu w Juayua kupujemy kokosa, żeby ugasić pragnienie i idziemy do autobusu, który zawozi nas z powrotem do Santa Ana. Tutaj czeka nas ostatni nocleg przed powrotem do San Salvadoru.



Tagi: , , , , , , ,

Zostaw komentarz