gru 29

Co 6 dni w samolocie, czyli podsumowanie roku 2017

przez w Afryka, Ameryka Północna, Ameryka Południowa, Azja

To był kolejny rok intensywnych, ekscytujących i przede wszystkim bardzo inspirujących podróży. Po latach 2014-2016, kiedy to miałem na koncie 80-100 rejsów rocznie, przyszło lekkie zmęczenie. Mimo wszystko kończę ten 2017 rok z doskonałą, okrągłą liczbą 500 lotów w życiu! Tym razem moje osobiste statystyki wyglądają następująco:

  • 59 lotów, 193271 kilometrów, 4,8x dookoła świata, ponad 270 godzin w powietrzu
  • 47 lotów klasą ekonomiczną (w tym raz eco+), 12 razy klasą biznes

Z ciekawostek: najczęściej byłem na lotnisku w…. Mexico City, bo aż 12 razy! W Poznaniu, gdzie mieszkam byłem, aż 5 razy mniej 🙂

Przypomnijmy sobie co działo się w kończącym się, 2017 roku.

W tym roku mapa trochę mniej zapełniona (w porównaniu np. do 2016), ale… obiecuję poprawę 😉

Zdecydowanie więcej emocji związanych z poznawaniem świata dostarczył luty. Zaczęło się od wspólnego wyjazdu na weekend do Budapesztu. Podróżowaliśmy tanimi liniami Ryanair i Wizzair za kilkadziesiąt złotych. Niestety aura nas nie rozpieszczała. To nam jednak nie pokrzyżowało planów, bowiem zatrzymaliśmy się w dwóch świetnych hotelach.

Pierwszym z nich był odnowiony Hilton Budapest ze świetną obsługą, pięknymi pokojami i doskonałym jedzeniem. Kosztował on relatywnie niewiele punktów, przez co był prawdopodobnie jednym z najlepszych wyborów na pobyt w stolicy Węgier.

Kolejną noc spędziliśmy we flagowym Intercontinentalu, który pozytywnie zaskoczył nas przede wszystkim swoim eleganckim salonikiem, gdzie mogliśmy się relaksować i podziwiać piękny Budapeszt. Pobyt tutaj był możliwy dzięki błędnej stawce wprowadzonej do systemu sieci IHG, co pozwoliło nam spać w jednym z najlepszych hoteli w cenie hostelu.

W połowie lutego wybrałem się w szaloną podróż do Azji, a następnie na Mauritius. Pierwszym punktem mojej wycieczki były Zjednoczone Emiraty Arabskie, a dokładniej Szardża koło znanego Dubaju. Dotarłem w to miejsce liniami WizzAir z Katowic za niewiele ponad 100 zł. Tutaj zatrzymałem się na jedną noc w hotelu Hilton Sharjah, który jest jednym z najtańszych punktowo obiektów w tym rejonie, a pomimo to oferuje pięciogwiazdkowy serwis.

Oczywiście wybrałem się także na spacer, po będącym ciągle w budowie Dubaju, gdzie temperatura była o ponad 35 stopni wyższa niż w Polsce.

Mój, krótki pobyt w tym niesamowitym kraju zakończyłem kolacją w saloniku na międzynarodowym lotnisku DXB i po kolejnych 9 godzinach lotu byłem już na Filipinach (lot Cebu Pacific DXB-MNL za około 100 złotych), gdzie w zasadzie czekał mnie tylko transfer na lot do Hong Kongu. Tym razem uśmiechnęło się do mnie szczęście i otrzymałem darmowy upgrade o Premium Economy. Przelot ten nabyłem za kilka tysięcy punktów Avios z iluzoryczną dopłatą.

Salonik w Manili

Zachód słońca nad stolicą Filipin

Charakterystyczne tramwaje w Hong Kongu

Po męczącym dniu zameldowałem się w Hong Kongu, skąd od razu na drugi dzień popłynąłem do nowoczesnego Makau. Tam zatrzymałem się w doskonałym hotelu Conrad Macau, zrobiłem bardzo długi, kilkugodzinny spacer po mieście i odpoczywałem na basenie podziwiając wieżę Eiffla. Jest to jeden z najtańszych punktowo Conradów w sieci Hilton i dla mnie nadal najlepszy.

Salon w moim apartamencie w Conrad Macau

W mieście kasyn i hazardu

Kolacja

Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie wrócił do mojego ukochanego Hong Kongu, żeby spędzić trochę czasu w tym mieście. Zatrzymałem się w hotelu Intercontinental, z którego będę miał same pozytywne wspomnienia. Pomimo wspaniałych warunków zakwaterowania większość dnia chłonąłem klimat tego niesamowitego miejsca, jakim jest Hong Kong. Wieczorem udałem się do pubu, żeby posłuchać muzyki na żywo.

Najlepszy widok z basenu

Dalej przyszedł czas, żeby polecieć na dwa dni do Malezji, a konkretnie na Borneo do miasta Kuching. Wykorzystałem w tym celu śmiesznie tanie loty AirAsia oraz punkty Avios (na lot Cathay Pacific). Tam zatrzymałem się w hotelu Hilton Kuching, który kosztuje zaledwie 5000 punktów za noc, a oferuje doskonałą lokalizację i świetny standard. Dodatkowo pojechałem Semenggoh, żeby zobaczyć orangutany w ich naturalnym środowisku.

Śniadanie przed wylotem do Malezji

Salonik Cathay Pacific

Spacer po Kuching

W Mieście Kotów

Hilton Kuching

Orangutan!

Wieczorem już byłem w drodze powrotnej do Kuala Lumpur, gdzie dosłownie na kilka godzin zameldowałem się w hotelu Holiday Inn Express KL City Center, ponieważ rano musiałem być z powrotem na lotnisku. Za trochę ponad 300 złotych udało mi się kupić promocyjny bilet na Mauritius. Afrykańska wyspa przywitała mnie świetną pogodą i pięknymi widokami. Przejechałem całą wyspę komunikacją miejską i skuterem, żeby dotrzeć do hotelu Intercontinental Maurtius (koszt 30000 punktów), który zdecydowanie mnie nie zawiódł.

Mój pokój w IC Mauritius

Dla takich zachodów słońca warto żyć!

Poranek na basenie

Kolejne dni wypożyczyłem samochód, zwiedzałem wyspę i plażowałem. Zatrzymałem się także na jedną noc w hotelu Hilton Mauritius Resort & Spa. Tutaj także odpoczywałem na basenie, podziwiałem zachody słońca i słuchałem wieczorami muzyki na żywo.

Ziemia siedmiu kolorów

W poniższym hotelu otrzymałem piękny pokój z tarasem. Oferuje on kilka basenów, położony jest przy samej plaży, a rano można zjeść przepyszne śniadanie.

Czas w tym hotelu minął mi cudownie i aż nie chciało się wracać do szarej rzeczywistości. Tuż przed planowanym odlotem pojechałem na ostatnią noc do położonego tuż przy lotnisku Holiday Inn. Tutaj okazało się, że jednak nie wrócę do domu tak szybko, jak planowałem, ponieważ mój lot został przełożony na kolejny dzień. Linie lotnicze nie dosyć, że sprzedały mi tani bilet do Europy (150 euro), to jeszcze opłaciły mój dodatkowy dzień na Mauritiusie i zwróciły 600 euro za wszelkie „niedogodności”. Jak się domyślacie dzięki temu cały mój wyjazd kosztował mnie kilkaset złotych 🙂

Dodatkowy dzień w raju wykorzystałem na plażowanie w cudownym rejonie Blue Bay.

Po intensywnym miesiącu lutym przyszła ponownie posucha w marcu. Żadnego lotu w tym okresie nie odbyłem. Dopiero na początku kwietnia udało się wyrwać z domu i polecieć na przedłużony weekend do Stambułu, po drodze odwiedzając Kijów. Wyjazd ten miał także na celu uzyskanie status Diamond w sieci Hilton, przez co cztery kolejne noce spaliśmy w hotelach właśnie tej marki.

To, że zdążyliśmy na samolot do Stambułu to cud. Ale te jak widać się zdarzają, dzięki czemu mieliśmy okazję spędzić kilka dni w luksusach, a także zwiedzić niesamowite tureckie miasto, które za każdym razem zachwyca swoim ogromem. Noclegi w hotelach Hilton w stolicy Turcji kosztują często nawet 5000 punktów za noc (ok. 50 zł/os).

Błękitny Meczet

Kwiecień zwiastował jednak kolejne niesamowite chwile. Na jego końcówkę mieliśmy zaplanowany pierwszy w tym roku lot w biznes klasie. Tym razem udaliśmy się na blisko dwa tygodnie do Republiki Południowej Afryki, a dokładniej do Kapsztadu. Podróżowaliśmy na pokładzie linii lotniczej Ethiopian i jej Dreamlinerów. Kupując bilet w klasie biznes za 1/4 ceny nie tylko lecieliśmy w komfortowych warunkach, ale także zebraliśmy blisko 30 tysięcy mil!

Na pokładzie Boeinga 787 w rejsie do Kapsztadu

W Kapsztadzie wypożyczyliśmy samochód i bardzo dokładnie zwiedziliśmy to przepiękne miasto. Dwukrotnie zdobyliśmy Górę Stołową, a także inne szczyty.

Dotarliśmy do Przylądka Dobrej Nadziei, spędzaliśmy czas na plaży z pingwinami oraz piliśmy wina z najlepszych winiarni na świecie.

Nie zabrakło tutaj także okazji, żeby spać w dwóch obiektach marki Hilton, które zrobiły na nas świetne wrażenie. Głównie DoubleTree by Hilton, gdzie otrzymaliśmy piętrowy apartament za jedyne 12000 punktów.

W maju czekała mnie jeszcze jedna, ale tym razem służbowa podróż. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie połączył jej ze zwiedzaniem, więc na podbój Tajwanu wyruszyłem tydzień wcześniej. Objechałem całą wyspę dookoła, zatrzymałem się na dłużej w parku narodowym Taroko, gdzie przez trzy dni miałem przyjemność spacerować po niesamowicie zielonych lasach i górach.

Wiecznie głośne miasto Khaosiung

Na Tajwanie niestety pora deszczowa trwała w najlepsze

Park narodowy Taroko

Panorama Taipei

Ostatnim lotniczym wypadem w I połowie bieżącego roku była jednodniówka w Izraelu, a dokładniej w Tel Awiwie. Wybraliśmy się tam Polskimi Liniami Lotniczymi na dokładnie 10 godzin. Całość kosztowała nas mniej niż 70 złotych! Zrobiliśmy długi spacer po mieście i wykąpaliśmy się w ciepłych wodach Morza Śródziemnego. Niesamowita sprawa wyrwać się tak na jeden dzień z przed biurka w totalnie inne klimaty. Wróciliśmy do Lublina i przy okazji trochę poznaliśmy to miasto (bardzo nam się spodobało!).

Druga połowa roku rozpoczęła się od… lipcowego pobytu w Polsce. Żadnych podróży, tylko praca, pomimo, że liczne oferty last minute mocno kusiły. Na szczęście w głowie była podróż do Ameryki Środkowej, a dokładniej do Salwadoru, gdzie bilety zarezerwowaliśmy na początku czerwca. Pierwszy raz z Aeromexico i na pokładzie ich Dreamlinera. Wcześniej trzeba było jednak dotrzeć do Amsterdamu, co zrobiliśmy przez… Manchester! Sumarycznie przelot z błędu AM kosztował nas około 600 złotych.

W Salwadorze weszliśmy na wulkan Santa Ana, ale nie zobaczyliśmy nic przez straszną mgłę, pojechaliśmy na przyczepie do Juayua, żeby zobaczyć piękne wodospady, spaliśmy w biednej stolicy w najbardziej luksusowym hotelu za punkty IHG, pojechaliśmy z lokalsami do zabytkowego Suchitoto, przez co nie zdążyliśmy na ostatni autobus do El Tunco, gdzie dwa dni odpoczywaliśmy na czarnych plażach Pacyfiku. Na koniec udaliśmy się ponownie do stolicy, żeby zrelaksować się przed długim powrotem do Polski w Crowne Plaza: San Salvador.

Pięknie położone miasteczko Juayua

Intercontinental San Salvador

Suchitoto

Nasz hotel w El Tunco z lotu ptaka (nawet nas widać na środku)

Basen w Crowne Plaza: San Salvador

Nie minął nawet tydzień od powrotu z Meksyku do Polski, a ja już byłem spakowany w drodze na lotnisko, ponieważ leciałem do… Meksyku. Ta sama trasa, z tym że teraz moją destynacją było miasteczko Puerto Vallarta. Tak właśnie na początku września czekały mnie 10 dniowe wakacje na zachodnim wybrzeżu Oceanu Spokojnego, gdzie temperatura nie spadała poniżej 30 stopni. Bilety w to miejsce kosztowały nas około 900 złotych w dwie strony.

Wcześniej jednak po drodze zatrzymaliśmy się na jedną noc w Amsterdamie i w całkiem niezłym hotelu Crowne Plaza: Amsterdam – Schiphol. W stolicy Holandii nie byłem już kilka lat, więc z przyjemnością ponownie zwiedziłem to miasto.

Pokój typu Executive w Crowne Plaza: Amsterdam – Schiphol

Zwiedzanie Amsterdamu

Restauracja hotelu Las Palmas w Puerto Vallarta

Cudowne zachody słońca w Meksyku

Piję kokosa!

Ostatnie trzy noce leżałem na leżakach hotelu Occidental Grand Nuevo Vallarta

Niespodziewany zwrot sytuacji nastąpił w dzień naszego powrotu do Europy. Z powodu trzęsienia ziemi w stolicy Meksyku nasz lot odwołano, a następny, który miał wolne miejsca był dostępny dopiero za kilka dni. Dzięki długiej rozmowie z menadżerem zmiany udało nam się przebukować nasz lot na kolejny dzień, ale w biznes klasie KLM.

Po kieliszku szampana i kolacji, można iść spać na wygodnym, rozkładanym do płaskiej pozycji fotelu

Wrzesień jeszcze się nie skończył, a my ponownie wybraliśmy się na swoisty mileage run przy okazji testując jedną z najlepszych biznes klas na świecie. Ale po kolei. Na początku polecieliśmy do Eindhoven, skąd dostaliśmy się do Antwerpii w Belgi. To miasto bardzo nam się spodobało, podobnie jak hotel w którym spaliśmy. Loty do Eindhoven kupowaliśmy w tym roku zawsze po 39 złotych za osobę.

Następnie czekała nas wisienka na torcie, czyli lot Qatar Airways do Tokio przez Dohę. Dzięki lotu w klasie R (125% mil do Privilege Club) i promocji mnożenia mil x5 mam ich na koncie teraz blisko 100 tysięcy, co pozwalało w tym roku praktycznie dwukrotnie polecieć z Warszawy do Australii! Ale to tylko dodatek, bo przecież sam lot był co najmniej fantastyczny, a to wszystko na pokładzie nowego A350.

W trakcie pobytu kilku dni w Japonii zwiedziliśmy Tokio, Kamakurę, Jokohamę, a nawet jednego dnia pojechaliśmy pochodzić po górach.

Przejście dla pieszych w dzielnicy Shibuya

Posąg Wielkiego Buddy w Kamakurze

Deptak w Jokohamie

Góry w okolicy stolicy Japonii

Najbardziej jednak wyczekiwanym przez nas wyjazdem było ten do Peru. Ponownie wykorzystaliśmy niesamowity błąd Aeromexico i polecieliśmy tam za niecałe 800 złotych. Na miejscu przeżyliśmy niesamowite chwile! Odwiedziliśmy stolicę, czyli Peru z pięknym, oceanicznym wybrzeżem, miasto Arequipa, gdzie spaliśmy w jednym z najlepszych hoteli butikowych Katari Hotel at Plaza de Armas! Wybraliśmy się na cudowny trekking do najgłębszego kanionu Colca, gdzie sokoły latały nad naszymi głowami, a my przeszliśmy trasę, której przejść nie powinniśmy. Spaliśmy w okolicy kanionu w hotelu z gorącymi źródłami, gdzie nocą temperatura spadała o ponad 30 stopni. Następnie dotarliśmy do jednego z Nowych Siedmiu Cudów Świata, czyli do Machu Picchu, które zrobiło na nas piorunujące wrażenie! Wracając do Cuzco zepsuł nam się w górach samochód, a byliśmy w chmurach, gdzie widoczność była prawie żadna. Wróciliśmy jednak cali i zdrowi do Cuzco, gdzie spaliśmy w świetnym hotelu Hilton Garden Inn Cuzco. Dzięki odpowiednim kodom zniżkowym udało nam się uzyskać podczas tego wyjazdu średnią cenę za noc 60 zł/os.

W drodze do Kanionu Colca

Śniadanie z najlepszym widokiem!

Nie trzeba opisywać… Machu Picchu!

Lamy, dwie 😉 (jedną jeszcze widać z tyłu, jakby ktoś nie zauważył :P)

Pięknie położone Aguas Calientes

Cuzco to jedno z najpiękniejszych miast, jakie odwiedziliśmy

Zachwytów nad Peru mogłoby nie być końca, ale pod koniec roku czekały nas jeszcze dwie wycieczki do miejsc, które są już nieco mniej egzotyczne, ale jakże ciekawe. Na początku wykorzystując ofertę first minute EasyJet za około 250 złotych polecieliśmy na wyspę kanaryjską La Palma, gdzie w grudniu było około 28 stopni C! Za apartament w chyba najpiękniejsze miejscowości, czyli Puerto Tazacorte zapłaciliśmy kilkadziesiąt złotych za osobę! Czego chcieć więcej? Zobaczcie sami:

Bananowa wyspa

Ostatni raz w tym roku wsiadaliśmy do samolotu na trasie z Poznania do Izraela i z powrotem. Naszym celem nie był jednak słynny Ejlat, ale położona za granicą egipską Taba, gdzie spędziliśmy grudniowy weekend. Co robiliśmy? Totalnie nic! Bilet w dwie strony to koszt zaledwie około 100 złotych w dwie strony. Nieprawda, że warto podróżować?

Jakie nowe kreski pojawią się na naszej mapie w 2018 roku? 

To pole powinniśmy pozostawić puste, ponieważ w zeszłym roku podaliśmy Wam, że planujemy lecieć do Barcelony i na Dominikanę. Jak widzicie powyżej nie byliśmy w żadnym z tych miejsc! Podyktowały to jednak wypadki losowe, niezależne od nas. Mimo wszystko mamy na naszej liście dużo ciepłych kierunków (a nawet trochę kupionych biletów!). Wiele wskazuje na to, że przeczytacie u nas kolejne relacje z Filipin, Kuby i zachodniej Kanady. Z zupełnie nowych miejsc możecie oczekiwać, że zaprezentujemy Wam nasze wrażenia z pobytu na archipelagu Marianów w Mikronezji czy francuskich terenów Melanezji!

Mam nadzieję, że chociaż trochę byłem dla Was, drodzy czytelnicy, inspiracją. Teraz, kiedy kończę ten wpis jestem w pełni świadomy jak wiele fantastycznych miejsc zobaczyłem przez minione 365 dni. Za kilka dni rozpocznie się nowy, 2018 rok, a ja wyraźnie widzę, jakie nasze życie jest piękne. Nigdy w to nie wątpicie i idźcie dalej wytyczoną drogą. Życzę Wam dużo miłości, radości i czasu na podróżowanie! – Mateusz

Moja kompletna mapa po tym roku wygląda tak:



Tagi: , , , ,

2 komentarze to “Co 6 dni w samolocie, czyli podsumowanie roku 2017”

  1. From Robert:

    U mnie zaczęło się od jednego wyjazdu z końca stycznia br. Skutkiem tego są już zaliczone wyjazdy w lutym, marcu, kwietniu, maju, lipcu i październiku. Latanie/podróżowanie za niewielkie pieniądze niestety/stety uzależniają. Wy się do tego przyczyniacie 😉

    Posted on 30 grudnia 2017 at 01:25 #
  2. From Aneta:

    Imponująca lista, a mapka no przyznam, że tylko pozazdrościć, oczywiście jak najbardziej pozytywnie. Dziękuje za życzenia i Tobie przesyłam serdeczności oraz pozdrowienia z Wietnamu. Niech kolejny rok przyniesie wiele pięknych chwil i pozytywnych zdarzeń, a także mnóstwo podróży 🙂

    Posted on 30 grudnia 2017 at 02:08 #

Zostaw komentarz